Leżę i myślę. Nie całkiem po raz pierwszy. Pościel biała, ściany białe, lampki białe. Żadnego koloru dookoła. Nic co mogłoby mnie rozproszyć, po dniu pełnym wrażeń spędzonym na dubajskich ulicach.
Żadnych planów, zobowiązań, spotkań. Nic na mnie nie czeka, nic nie popędza. Kiedy ostatnio miałam taki stan? Chyba z pół roku wcześniej, ale wtedy leżałam na trawie z książką i Freddie'm przy boku. Książka mimo wszystko zapychała głowę myślami, o tym co stanie się głównej bohaterce. Tą bohaterką nie byłam ja.
W przeciwieństwie do chwili na białej pościeli.
Myśl przyszła szybko, mignęła! i została. O dziwo! Polish Trip'a.
Oczywista gra słów "polish" - polskie, sh - czytamy jak sz. W poliż, ż jest jak sz.
Dlaczego poliż? Bo chyba takie są moje podróże, z wyjątkiem jednej, tej z czasów Erasmusa w Grecji. Tam było dłużej.
"Liznąć coś/czegoś" - dla mnie to jest takie zasmakowanie, spróbowanie, krótkie poznanie. Inaczej nie potrafię podróżować. Póki co, jest to zawsze wyjazd - 5 dni, tydzień, dwa tygodnie. Wtedy możemy tylko liznąć obrazek, kulturę, jedzenie.
I to właśnie mi wystarczy, żeby wrócić z bateriami naładowanymi
na następne kilka tygodni wytężonej pracy.
W Polsce.
W domu.
I moje podróże, takie w polskim stylu.
Lubię mocno, intensywnie, wolę dłużej, często jest krócej, ale zawsze
dobrze smakuje.
I taki właśnie ma być ten blog ;)